Witajcie,
że czas przedświąteczny służy nie tylko porządkom, ale i prezentom tudzież niespodziankom,
ja też wysiliłam się na niespodzianki.
Pierwsza z nich to niespodzianka w ramach wymianki wiosenno-wielkanocnej
zorganizowanej przez
Małgosię, którą przygotowałam dla
Eli.
Druga to niespodzianka, którą zrobiłam Eli,
ponieważ wymiankowy upominek postanowiłam wręczyć jej osobiście.
Wymyśliłam to w ostatniej chwili.
Dla niektórych z Was może to być dziwne, bo dzieli nas ponad 200 km,
a ja zamiast skorzystać z usług wspaniałej ostatnio poczty polskiej,
pojechałam autobusem do Rudnika nad Sanem z wielkanocnym króliczkiem.
Myślicie pewnie, że zwariowałam, albo coś ze mną nie tak, ale ja się świetnie czuję
(albo tak sobie czasem mówię).
Wyjaśnię dlaczego taki pomysł mi przyszedł do głowy - Rudnik to moje rodzinne strony.
Postanowiłam już wcześniej odwiedzić rodzinę, z którą widzę się dość rzadko.
A że należało w tym tygodniu wysłać upominek wymiankowej parze,
zdecydowałam się połączyć obie niespodzianki wraz.
I tak wczoraj poznałam
Elżbietę i jej dzieciaczki i przekazałam co miałam do przekazania.
Spotkanie miałyśmy krótkie, ale dobry rydz jak nic.
Porozmawiałyśmy, wypiłyśmy herbatę i popędziłyśmy do swoich spraw.
Po powrocie do domu czekała na mnie przesyłka od Eli.
Elżbieta uszykowała dla mnie coś, za co ja na pewno bym się nie zabrała.
Dostałam piękną świąteczną serwetkę zrobioną na drutach
i niebywałą karteczkę wykrzyżykowaną najmniejszymi możliwymi xxx.
Ja zawiozłam uszytego przeze mnie króliczka i karczochowe jajo.
Tak się królisiowa panna prezentowała z bliska.
A tu dowód, że jest dokładnie ubrana.
Na koniec prezentacja karteczki
Dziękuje serdecznie Elżbiecie za wspaniałą wymiankę, a Małgosi za jej organizację.
Dziękuję tym co doczytali wytrwale posta do końca, bo się dziś wyjątkowo rozpisałam.
Pozdrawiam do kolejnego napisania:))